1.Imię: Vertez 2.Rasa: Człowiek 3.Profesja: Walka szpadą 4.Wiek: 21 5.Dukaty: 10
6.Charakter: Gdy poziom adrenaliny, bądź emocji takich, jak strach i gniew, zacznie wzrastać, tęczówki Verteza zaczynają szaleć. Raz jaśnieją, raz ciemnieją, by po chwili powrócić do swej naturalnej barwy. W jednej sekundzie są prawie czarne, w drugiej złote, najczęściej jednak przybierają przeróżne odcienie brązu, inne niż naturalny. To znak, że za jakiś czas Vertez straci panowanie nad swym ciałem, jeżeli się nie uspokoi. A wtedy tym, którzy wywołali taki stan, trzeba życzyć szczęścia... najlepiej na odległość kilkudziesięciu metrów.
7.Wygląd: Chodzi zwykle wyprostowany, dumnie z lekko uniesioną głową, lecz nie jest to objaw arogancji. Czasami zdarza mu się popatrzeć na kogoś, z wyższością lub obrzydzeniem, a czasem z szacunkiem i podziwem, jednak widać to po nim tylko wtedy, gdy nie chce tego ukryć. Pod płaszczem rysuje się jego silne umięśnienie, świadczące o doświadczeniu w walce i zdolności do pracy fizycznej. 7,1.Bardziej ogólnie z twarzy: Vertez posiada brązowe oczy, czarne, krótkie na jakieś dwa centymetry, wiecznie rozczochrane włosy oraz niewielki zarost. Twarz o ostrych rysach, świadcząca o istocie zawziętej, poważnej, pewnej siebie i swoich decyzji. Nieczęsto się uśmiecha, przy obcych prawie nigdy.
8.Historia: Mała wieś na północy. Skute lodem pustkowia. Ludzie żywiący się padliną...Śmierć. Zaraza spadła na jego szczep kiedy był jeszcze mały. Ludzie ginęli jak muchy w kuchni przeciętnej, uzbrojonej w szmatkę staruszki. Codziennie co najmniej dwoje mężczyzn. Kobiet zaraza w przedziwny sposób nie dotykała. Kobiet ani dzieci. Początkowo pomagał chorym, przynosił im 'ulgę w cierpieniu'. W końcu wszyscy umarli...On był już prawie dorosły, więc uciekł z zarażonych terenów. W tym celu dosiadł psa, wielkiego ogara zakupionego kiedyś u Piktów, oswojonego i wiernego tylko jednej osobie...MU!
Kiedy dorósł, życie zmieniło się całkowicie...Nie chorował, co mu się podobało, nie czuł bólu, strachu, miłości... Życie poniekąd straciło sens. Nie potrafił jednak go sobie odebrać i nie potrafi tego do dziś. Może jednak krztyna strachu została. Tak czy siak, teraz walczy o wiele lepiej! Nie odczuwa doznanych ran, więc batalie toczyć może bez przerwy, bez odpoczynku. Nigdy nie odczuł zmęczenia, a co za tym idzie przyjemności odpoczynku również. Stracone życie, można powiedzieć...Ale jakie długie...
Podczas ostatnich przygód odnalazł ostoję spokoju...Małą, odciętą od świata chatkę w górach. Mieszkał w niej kilka miesięcy, polując na małpiatki zamieszkujące tamtejsze lasy. W jaskini znalazł szkielet i sztylet z wizerunkami smoków. Oczywiście go sobie przywłaszczył! Żył tak powoli, bez nerwów (których i tak nie czuł...), aż pewnego dnia do drzwi zapukał dziwnie niski człowiek wraz z grupą innych osobników...Bez namysłu rozpłatał ich na kawałeczki. W plecaku niziołka (tego pierwszego, bo było ich dwóch) znalazł idealnie okrągłe kulki lśniące wszystkimi kolorami tęczy. Pchnięty nagłą potrzebą kolejnej rozróby, wyruszył w dalszą podróż...
#Zawitał niedawno do tej interesującej krainy...
Na targu panowała typowa dla niego wrzawa. Kupcy próbowali opchnąć towary po najkorzystniejszych cenach, a kupujący starali się te ceny zaniżyć. Wybuchały awantury, burdy...ogólnie jak zawsze. Pod ścianą karczmy, której drzwi wychodziły na całe to zamieszanie stało dwóch garbatych mężczyzn. -Ej! Słyszałeś o tym dziwolągu co to niedawno się tu pojawił?-powiedział, albo raczej wykrzyczał jeden z nich, ten po lewej. -Chodzi ci o tego skośnookiego? -Nie. -Tego dziwaka co chodzi na rękach? -Nie. -To może tego...no, niski, gruby... -Nie. -No to nie słyszałem... -Więc słuchaj-zaczął opowieść-Wczoraj wieczorem... -Aaaa! Więc chodzi o niskiego, chudego! -Nie! Zamknij się i daj opowiadać...Więc tak. Wczoraj wieczorem strażników przy bramie podobno zmroziło. Nic dziwnego zimą, ale teraz? Już zaczyna się wiosna i jest raczej ciepło. Owinęli się szczelniej pelerynami i stali dalej. Na trakcie coś zaczęło się ruszać. Wyskoczył wielki pies z jeszcze większym mężczyzną na grzbiecie i pognał pomiędzy budynki! -Nieee! -Taaak! -Na prawdę!? -Prawda, żeś głupi! Ja bym nie kłamał w takiej sprawie! -Kto cie tam wie! -Cicho! Słuchaj dalej... -NIE! -TAK!- pacnął w ucho tego z prawej-Zamknij się! -No dobra...Mów... -Więc dziś przekupka podobno widziała rosłego mężczyznę podobno o głowę wyższego od Zdechłego Johna! W głowie tego z prawej rozpoczął się bolesny przebieg myślowy...Jeżeli Zdechły ma około metr dziewięćdziesiąt... -TOŻ TO OLBRZYM!- wykrzyknął -No ba...Całe jego ciało zakrywała złota zbroja, ale nie mogła nie zauważyć, że jest umięśniony! No i podobno jakoś tak inteligentnie wyglądał... -To znaczy jak? -A bo ja wiem! -To z kąd ona wie, że wyglądał inteligentnie!? -Przekupki to wiedzą! Zamknij się... Targ nagle ucichł. Wszystkich przeszedł lodowaty dreszcz. Z zaułka wyłonił się ów olbrzym w złotej zbroi, o szerokich barach i na prawdę wyglądający jakoś tak inteligentnie... Minął garbatych powoli i dostojnie. Za nim podążał wielki pies...Wszedł do karczmy pochylając się, by nie zawadzić o framugę. Pies przecisnął się za nim. Chłód minął...
9.Cel: Zostać najlepszym wojownikiem
10.Ekwipunek: Jego ciało okrywa ciemnobrązowy płaszcz z kapturem, który ściąga z głowy jedynie w pomieszczeniach, jeśli nie chce się przed kimś ukryć. Pod płaszczem kryje się pozłacany, stalowy napierśnik, który potrafi przetrwać niejeden cios mieczem. Przy pasie dwa miecze po jednym z każdej strony. Czarne klingi wystają dumnie z pochew, przygotowane, by Vertez wyjął je w każdej chwili i ukazał ich lśniące, srebrne, niemal podchodzące pod biel, ostrza.
|